-Wiem, że dasz sobie radę- powiedział spokojnie tata, zarzucając na moje ramiona ciemno orzechowy płaszczyk. Nienawidziłam tej złudnej pewności w jego brudno piwnych oczach.
-Muszę- parsknęłam ze zdenerwowaniem, uciekając od niego wzrokiem. Od zawsze wiedziałam, że troszczy się tylko o swój interes i nie ciekawi go nic, prócz jego dobra. Chciał mieć wszystko co najlepsze dla siebie, odrzucając w ten sposób zachcianki innych. Był, jaki był, jednak nigdy nie miałam pojęcia, że jest w stanie posunąć się, aż tak daleko. Wysyła mnie do Niemiec, do matki, tylko dlatego, że jego nowa, naburmuszona dziewczyna Ewa za mną nie przepada.
-Żegnam- odezwałam się cicho, unosząc rękę na pożegnanie. Nawet nie miałam ochoty w tym momencie patrzeć w jego stronę. Usłyszałam tylko zamknięcie się drzwi i dźwięk przekręconego klucza w zamku. Wysunęłam rączkę w walizce i ruszyłam w stronę uchylonej, dębowej furtki. Jeszcze chwila i moje emocje by ze mną wygrały. Przy ulicy stała taksówka, no tak... kochany tatuś zamówił dla mnie taksówkę. Myślałam, że będę musiała iść na nogach, w końcu to było do niego nie podobne. Uśmiechnęłam się ironicznie i otworzyłam drzwi od strony siedzenia pasażera.
-Niech pani zostawi walizkę, ja już ją włożę do bagażnika- nie odpowiedziałam nic, uśmiechając się najserdeczniej jak w tym momencie umiałam. Usiadłam wygodnie na siedzeniu i czekałam na chwilę, w której odjedziemy spod tego znienawidzonego przeze mnie domu. Niedługo po zamknięciu się bagażnika, kierowca usiadł obok mnie. Przesiedziałam w milczeniu całą drogę na lotnisko, czasem tylko głośno wzdychając. Wszystko mnie w tym momencie denerwowało i miałam wrażenie, że wszyscy będą szczęśliwi, że stąd wyjeżdżam. No tak, siedemnastoletnia nastolatka z trudnym okresem dojrzewania. Całe szczęście jechałam do mamy. Nie widziałam jej trzy lata, lecz pomimo tego cieszyłam się. Miałam już dosyć spędzania czasu pod jednym dachem z ojcem. Męczyło mnie to, chociaż z pozoru wydawało się do zniesienia.
Zostałam sama. Ja, walizka i naprzeciwko warszawskie lotnisko. Po tym jak pan z taksówki uśmiechnął się do mnie serdecznie, odjechał. Trochę zmieszana i zakłopotana weszłam przez duże drzwi do wielkiego budynku. Pot oblewał moje dłonie, a serce widocznie poruszało klatką piersiową. Nie miałam pojęcia w którą stronę iść, dokąd iść, ani nawet o której godzinie odlatuje mój samolot. Wyjęłam z płaszcza świstek papieru, z nadzieją, że to właśnie bilet, który musiałam tam włożyć, kiedy wychodziłam z domu. Nie słyszałam własnych myśli przez to, że panował na lotnisko przeraźliwy gwar. Pełno ludzi biegających w przeróżne strony. Jakieś dziecko, które płacząc szuka swojej mamy. Starsza pani pospieszająca starszego pana, który idzie obok niej. Przypominało mi to trochę cyrk. Uśmiechając się ironicznie, spojrzałam na bilet, który trzymałam w ręku. No tak... bilet do Klingenthal, na godzinę 16:30, wylot ze stanowiska numer dwa. Kompletnie mi to nic nie wyjaśniło, ani nie dowiedziałam się dzięki temu gdzie iść. Uniosłam głowę w górę i znacząco przewróciłam miodowymi oczami. Nie zastanawiając się, ani chwili dłużej, ciągnąc za sobą granatową i pomarańczową walizkę, ruszyłam w stronę kas. Bałam się nieświadomości na temat tego, jak teraz wszystko się będzie toczyć.
,,Droga Amando, siedzę właśnie w wygodnym fotelu na pokładzie samolotu, który mnie zabierze do Klingenthal, do mamy. Nie zdążyłam się z Tobą pożegnać, przepraszam. Sama nie zdążyłam się zorientować kiedy się tutaj znalazłam. Odzywaj się czasem, wszystko Ci wyjaśnię przy najbliższej okazji. Całuję, Melanie."
Stanęłam w tłumie ludzi i starałam się znaleźć twarz brata, który powinien po mnie przyjechać na lotnisko. Miałam trudności ze znalezieniem jego, ponieważ widziałam go ostatnio przed rozwodem rodziców. Świadomie miałam nadzieję, że to on mnie pierwszy zobaczy. Deszcz, który delikatnie kropił, przyklejał się do moich policzków, a wiatr usiłował rozwiać moje włosy. Wysoki, dziewiętnastoletni brunet, z piwnymi oczami. Mój brat... spełniał swoje marzenia, a ja szczerze podziwiałam go za to. Trenował skoki narciarskie w miejscowym klubie. Zazdrościłam mu, że spędzał tyle czasu z chłopakami, których ja mogłam kojarzyć tylko dzięki telewizji. Skoki, nie były moim największym zainteresowaniem, jednak nie ukrywam, że chciałabym ich poznać Wszyscy wydawali się być tak sztucznie idealni. Mojemu bratu szło dobrze, jednak potrzebował jeszcze trochę czasu, by znaleźć się w kadrze i by móc rywalizować w zawodach najwyższej rangi na świecie. Bez względu na to, podziwiałam go.
-Melanie?- z rozmyślań wyrwał mnie słodki głos młodego mężczyzny. Odwróciłam się w jego stronę i spontanicznie uśmiechnęłam.
-Cześć- odpowiedziałam, splatając ręce na wysokości klatki piersiowej. Staliśmy chwilę w ciszy. Nie ukrywam, że czułam się trochę niezręcznie, ale miałam nadzieję, że to chwilowe uczucie.
-Chodź, pójdziemy po twoje walizki i pojedziemy do domu.- zaproponował po chwili Markus, wystawiając rękę w moją stronę, bym mogła go chwycić.
-Dobra- odparłam, po czym sztywnym krokiem ruszyłam za bratem. Tak bardzo się zmienił, odkąd ostatni raz go widziałam. Na pewno urósł i teraz bardziej przypomina mężczyznę, niż niewinnego chłopaczka, jakim był dla mnie jeszcze kilka lat temu. W środku stresowałam się czymś, jednak nie miałam pojęcia czym. Może po prostu denerwowała mnie ta cała sytuacja i zmiana miejsca zamieszkania, pewnie z czasem uda mi się do tego przyzwyczaić.
___________________________________________________________
A więc jest pierwszy rozdział, kolejne będą dłuższe i zapewne ciekawsze! :)
Czekam na kolejny.! ;D naprawdę świetnie się zapowiada ;*
OdpowiedzUsuńDziękuję! :)
UsuńDziękuję! :)
Usuń